Nie
lubiłam biblioteki publicznej w moim mieście. Wydawała się stara, zarówno pod
względem wyglądu, jak i proponowanych zbiorów. Nie lubiłam też jednej z pań,
którą na własny użytek zaczęłam nazywać Sępem. Tego lata mile zaskoczyły mnie
zmiany. Pojawił się internetowy katalog książek, inny wystrój wnętrza i ekspozycja
z nowościami. Właśnie tam zobaczyłam „Pustułkę”.
Spyropoulosowie
są zamożni. O tym jak bardzo, może świadczyć własna wyspa na Morzu Śródziemnym.
Nie odpoczywają na niej jak bohaterowie „Byliśmy łgarzami”, lecz pracują.
Znajduje się tam bowiem centrum dowodzenia firmy informatycznej. Na złość
dziedzica fortuny, Wiktora, postanawiają go odwiedzić najbliżsi. I nie mogą tak
szybko odpłynąć. Nadchodzą burze, sztorm i wyspa zostaje odcięta od świata. Ginie
jedna osoba, a po niej następna. Członkowie rodziny wiedzą, że mordercą jest
jeden z nich…
Lubię
kryminały, im brutalniejsza i bardziej tajemnicza zbrodnia, tym lepiej.
Pomyślałam, że fajnie będzie typować sprawcę wśród jedenastu osób, które
przebywają w tym samym miejscu. Początek jednak trochę zniechęca dalszą
lekturę. Jest przyjęcie weselne, poznajemy na raz kilku bohaterów, a wymieniane
uprzejmości i robione skrycie uwagi przypominały mi trochę fan fiction o
Blackach z Harry’ego Pottera. Konwenanse, sztuczna atmosfera i niezbyt rodzinne
więzi. Całości nie sprzyjała chaotyczna narracja w trzeciej osobie –
przenosiliśmy się od jednej do drugiej postaci nagle, bez żadnego wiersza
przerwy, po prostu od nowego akapitu. Po kilkunastu stronach udało mi się do
tego przyzwyczaić.
Dla
bohaterów najważniejsze są pieniądze i dobry wygląd. Najlepiej żeby żona była
atrakcyjna (można jej zasponsorować kilka zabiegów) i dość głupiutka. Kobiety w
„Pustułce” są więc puste, wścibskie, mściwe, lubią błyskotki i plotki.
Najmądrzejsza z nich jest Sylwia, ale nikt się z nią nie liczy, bo jest
młodziutka i powszechnie nielubiana. Konstancja jako żona okazała się trochę za
mądra i za natrętna, a Stefania beznadziejnie się zakochuje i ma cięty język.
Mimo wszystko sympatyzowałam z nimi, bo były wyraziste i momentami zabawne.
Panowie jawią się tu jako brutale, intelektualiści, ale też pomocni i życzliwi
ludzie. W trakcie lektury dowiadujemy się trochę o każdej z postaci, jednak są to
raczej pikantne i te wstydliwe rzeczy, niż pogłębiony portret psychologiczny.
Tego mi zabrakło. Mało też wiemy na temat ich przeszłości.
- A ja myślałam, że ten pobyt będzie nudny jak flaki z olejem. – Stefania nie mogła się powstrzymać przed komentarzem. – A tutaj tyle rozrywek! Jest nawet trup!
Jeśli
chodzi o zaskakujące momenty, to w „Pustułce” jest ich pół na pół. Niektórych
sytuacji się nie spodziewamy, a kilku tak i nie robią na nas wrażenia. Nie ma
mrocznego klimatu, o który aż się prosi ta historia, ani zbyt wielu opisów.
Zakończenie pojawia się nagle, bez typowej dla kryminałów konfrontacji. Poznajemy
tożsamość sprawcy ot tak, po prostu jak w rozmowie przy kawie o pogodzie. Brakuje
mi rozwinięcia historii postaci i większej ilości opisów, które budowałyby
nastrój. Jak dla mnie autorka nie wykorzystała całego potencjału, jaki dawała
ta historia, bo mogła to być dobra książka. A jest przeciętna. Może dlatego, że
to kryminalny debiut Miszczuk? Martwych w niej wielu, ale mi to nie wystarcza.
9 comments
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuń