„Wiadomość
zepchnęła na dalszy plan doniesienia ze świata polityki, relacje z wojen i
katastrof, a wszystkie jej wersje obfitowały w zdjęcia nieskazitelnej twarzy
denatki i jej gibkiego, wyrzeźbionego ciała. W ciągu kilku godzin nieliczne
znane fakty dotarły do milionów niczym wirus (…).”
Uśmiechnęłam
się, czytając ten fragment. Bardzo dobrze znamy taką sytuację z życia, prawda? Breaking
news, który przerywa nadawany program i sprawia, że uwaga mediów koncentruje
się na wydarzeniu z ostatniej chwili. Do znudzenia oglądamy niemal te same
ujęcia, a reporterzy z godziny na godzinę zdobywają coraz więcej informacji. Takiej
właśnie sceny dotyczy prolog „Wołania kukułki” Roberta Galbraith.
Pewnej
zimowej nocy policja dostaje zgłoszenie, że supermodelka, Lula Landry, leży
martwa na chodniku pod swoim własnym balkonem. Sytuację szeroko komentuje
telewizja i prasa. Służby ustalają, że kobieta popełniła samobójstwo. Nie
wierzy w to brat denatki, John Bristow. Postanawia wynająć prywatnego
detektywa. Sytuacja Cormorana Strike’a, bo o nim mowa, jest beznadziejna. Musi
przystosować się do życia po powrocie z wojska, z okaleczonym ciałem po służbie
w Afganistanie. Jakby tego było mało, jego interes nie przynosi dochodów, mężczyzna
ma długi i dopiero co rozstał się z dziewczyną. Sprawa Luli Landry jest więc jak
koło ratunkowe. Do jego biura zgłasza się też nowa sekretarka, Robin. Co
przyniesie dochodzenie Cormorana i jak ułoży się współpraca tych dwojga?
W
moim odczuciu „Wołanie kukułki” spełnia wszystkie warunki dobrego kryminału. Po
pierwsze, fabuła jest świetnie skonstruowana, do ostatnich stron nic dla czytelnika nie
jest oczywiste. A jak już się wydaje, że świta nam możliwe rozwiązanie, to
nasze teorie są obalane. Jest dużo szczegółów, które wspomniane
gdzieś na początku, jakby mimochodem, są potem kluczowe. Galbraith umiejętnie
dozuje napięcie i stopniowo rzuca światło na nowe fakty. Nie nudziłam się ani
chwili, bo zawsze coś się działo. Nie wspominając już o nagłych zwrotach akcji,
po których po prostu trzeba było zacząć kolejny rozdział.
Na
kartkach powieści Lula Landry ożywa. Na jaw wychodzą różne sekrety z jej życia.
Poznajemy też jej najbliższe otoczenie: rodzinę i przyjaciół. Każda z postaci
jest dobrze zarysowana i wyrazista. Najbardziej polubiłam projektanta Guy Somego,
który jako kreator mody, jest specyficzny i charyzmatyczny. Przez niemal połowę
książki czytamy opinie na temat Ciary Porter i Evana Duffielda, które w końcu
możemy skonfrontować z rzeczywistym obliczem bohaterów. To był fajny moment. Moją
sympatię zyskała również Robin Ellacott, istna mistrzyni dyplomacji. Razem z
Cormoranem tworzą zgrany duet.
Rozczarowałabym
się, gdyby ten kryminał był kiepski. Na jego odwrocie możemy bowiem przeczytać,
że Robert Galbraith to pseudonim J.K. Rowling. Podobno pisarkę zdenerwował wyciek
tej informacji do mediów, bo chciała jak najdłużej zachować ją w tajemnicy. Czy
ktoś się wygadał, czy był to dobrze przemyślany zabieg marketingowy – nie wiem.
Faktem jest, że gwałtownie wzrosła sprzedaż książki.
Po
„Harrym Potterze” Rowling (pod swoim nazwiskiem) wydała powieść obyczajową dla
dorosłych pt. „Trafny wybór”. Pamiętam, że długo nie mogłam się przyzwyczaić do
przekleństw (w wielu miejscach niepotrzebnych), scen seksu oraz opisów biedy i
narkomanii. Było to dla mnie duże zaskoczenie, bo do tej pory Rowling pisała dla dzieci i młodzieży. Podczas lektury „Wołania kukułki” nie miałam
żadnych zastrzeżeń. Czytało mi się ją naprawdę przyjemnie. Kryminał stoi u mnie na półce, a już wkrótce dołączy do niego druga część cyklu
o Cormoranie Strike’u - „Jedwabnik”.
Przeczytaj też:
Robert Galbraith - Jedwabnik
Robert Galbraith - Żniwa zła
Przeczytaj też:
Robert Galbraith - Jedwabnik
Robert Galbraith - Żniwa zła
3 comments
Może w końcu dam szansę Rowling w czymś innym niż Harry... chyba jej się to należy ode mnie ;)
OdpowiedzUsuńPamiętam informację o ujawnieniu tego autorstwa :) Książka, jako powieść debiutanta, sprzedała się w kilkudziesięciu egzemplarzach. Podobno dopiero po ujawnieniu prawdziwego autorstwa, sprzedaż lawinowo wzrosła. Myślę, że to nie tyle marketing, co Rowling chciała sprawdzić siłę nazwiska i pobudki ludzi, którzy często kupują dla nazwiska książkę :) A gdy już będziesz mogła, chętnie od Ciebie pożyczę :)
OdpowiedzUsuńKarriba, myślę, że warto ;)
OdpowiedzUsuńDariusz, będę pamiętała o książce! ;)