Premierę miała w siedemdziesięciu sześciu krajach, zarobiła ponad sto milionów dolarów. „Zbuntowana” jest filmem numer jeden na świecie. Dla mnie jest lepsza od książki.
Byłam niesamowicie ciekawa tej części. Bez wahania
kupiłam bilet na Noc Ekranizacji z pokazem premierowym. Film zaczyna się od
przypomnienia, że miasto podzielone jest na pięć frakcji: Nieustraszoność,
Erudycję, Altruizm, Serdeczność i Prawość. Erudyci mówią, że odpowiedzialni za
atak na Altruistów są Niezgodni. Buntownicy, którzy stanowią zagrożenie nie
tylko dla systemu, ale i dla ludzi. Jeanine znajduje szkatułę z informacją od Ojców
Założycieli. Otworzyć ją może jednak tylko Niezgodny. Frakcja z okiem w znaczku
zaczyna szeroko zakrojoną akcję poszukiwawczą.
Tris łatwo teraz wyprowadzić z równowagi, a w snach mierzy się z lękami. Nadal
jednak jest odważna i takie też oblicze pokazuje innym. To przeciwieństwo książkowej
bohaterki, która nie może wziąć broni do ręki. I postępuje tak, jakby chciała
swojej śmierci. Wiecie, jak źle mi się to czytało? W filmie nie mamy wątpliwości,
że jej związek z Cztery przetrwa do ostatniej minuty. Mimo tajemnic i kłamstw. U Veroniki Roth tej pewności nie miałam i denerwowałam się raz, drugi i kolejny.
Ekranizacja pod tym względem, w moim odczuciu, jest lepsza od pierwowzoru.
Zobaczyłam na ekranie to, co chciałam. Prawie taką Tris, którą tak bardzo
polubiłam w „Niezgodnej”.
Scenarzyści
zmienili też trochę innych rzeczy. Uprościli główny wątek, dzięki czemu jest
przejrzysty i w takiej formie zapewnia filmowi sukces. Dużo nas zaskoczy.
Zarówno pozytywnie, jak i negatywnie. Roth pokazała, że jej bohaterowie nie są
tylko biali albo czarni, ale mogą mieć wiele twarzy. I mogą robić rzeczy,
których nigdy bym się po nich nie spodziewała. Szczególnie po dwóch panach. Jednym z
nich jest Peter (Milles Teller), który wnosi humor i oczywiście miesza, dużo
miesza. W „Zbuntowanej” ma inną, ciekawszą i lepszą dla fabuły rolę. Jest jedną
z zalet filmu.
Kate
Winslet wciela się w Jeanine i nie mam jej nic do zarzucenia. Pasuje i w mojej
głowie przywódczyni Erudycji na zawsze będzie miała jej twarz. To samo z Theo
Jamesem, który jest idealnym Cztery. Do obsady dołączyła Naomi Watts i… według
mnie to jedyny minus tej ekranizacji. Jest za młoda do tej roli. Nie mogę nic
więcej napisać, żeby wam nie zaspojlerować.
Jest
dużo widowiskowych efektów specjalnych. Nigdy nie byłam ich fanką, ale przy tej
serii bardzo mi się podobają. Są świetne! „Zbuntowana” ma wiele nieoczekiwanych
zwrotów akcji, cały czas coś się dzieje. I wzruszyć też się można… Mnie
poruszyła scena z serum prawdy. Pokazała też, jak świetną aktorką jest Shailene
Woodley.
Sountrack
jest inny. Bardziej poważny i dojrzały. To tylko osiem utworów, ale jakich!
Najbardziej podoba mi się promujące „Holes In the sky” M83 i ballada „Never letyou down” Woodkid w duecie z LykkeLi. Zupełnym
zaskoczeniem była dla mnie rockowa piosenka przy napisach końcowych. Ścieżka
dźwiękowa ewoluuje wraz z historią. Nie ma już miejsca na lekkie piosenki…
„Zbuntowana”
dołączyła do „Niezgodnej” jako moja ulubiona ekranizacja. Tak bardzo mi się podoba,
że postarałam się o plakat (70x100cm). Teraz tylko muszę wybrać miejsce na ścianie…
Przeczytaj też:
Veronica Roth - Niezgodna
Ekranizacja: Niezgodna
Ekranizacja: Wierna cz.1
Przeczytaj też:
Veronica Roth - Niezgodna
Ekranizacja: Niezgodna
Ekranizacja: Wierna cz.1
1 comments
Plakat wymiata :D Mój się właśnie prostuje :D Nie wyobrażam sobie, żeby do duetu "Niezgodna&Zbuntowana" nie dołączyła wkrótce znakomita "Wierna" w dwóch częściach, no i tercet/kwartet (zależy jak na to spojrzeć) "Igrzyska Śmierci", "W pierścieniu ognia" i dwa "Kosogłosy" :D To moje ulubione ekranizacje :D
OdpowiedzUsuń