Czasami lepiej, gdy historia nie ma
kontynuacji. Szczególnie, gdy jej tytuł spojleruje zakończenie książki, którą
akurat czytasz.
Louisa
próbuje ułożyć sobie życie bez Willa, ale słabo jej to wychodzi. Mieszkanie w
Londynie wygląda tak, jakby dopiero się do niego wprowadziła – jest wyposażone
w niezbędne minimum i nic poza tym. Nie ma w nim kwiatów ani obrazów na
ścianach. W lodówce znaleźć można tylko światło, a w szafie wiszą szare,
workowate ubrania. Gdy Lou w piątkowy wieczór otwiera okna na oścież i wsłuchuje
się w dźwięki miasta, czuje się przerażająco samotna. Przepełniona złością
chodzi po gzymsie dachu. Willowi łatwo było pisać: Nie myśl o mnie za często… Po prostu żyj dobrze. Po prostu żyj. Jak
ma to zrobić, gdy cały czas go kocha? Po tym, jak dziewczyna spada z piątego piętra,
rodzina każe się jej zapisać na grupę wsparcia dla ludzi w żałobie. Louisa
poznaje też osobę, której kompletnie nie spodziewała się spotkać.
Tęskniłam
za satynowymi baletkami, minisukienkami i bajecznie kolorowymi strojami Clark.
A najbardziej za niezmąconym optymizmem. Równocześnie doskonale ją rozumiałam i
nie miałam za złe – ani zachowania ani pracy, na którą się zdecydowała. Po tym,
jak rozpłakałam się na dwudziestej którejś stronie, bałam się, że cała książka
będzie smutna. Na szczęście się myliłam.
Przyznam
się wam, że zmuszałam się do dalszego czytania. Jojo Moyes oczarowała mnie w
„Zanim się pojawiłeś” i podobnego uroku szukałam w „Kiedy odszedłeś”. Niestety,
nie znalazłam. Przewracałam kartki i często się denerwowałam. Myślę, że nie
tylko ja zgrzytałam zębami, gdy na scenę wkraczała owa nieoczekiwana postać. Tym
razem tłumaczenie Louisy do mnie nie przemawiało i gorąco zgadzałam się z tym,
co mówiła jej siostra Treena. Myślę, że właśnie przez tę osobę, moim zdaniem
przerysowaną i irytującą, książka nie przypadła mi do gustu.
W
powieści najbardziej podobały mi się opisy grupy wsparcia – ich spotkania
paradoksalnie wzniosły dużo humoru. Uświadomiły też, jak ciężko pogodzić się ze
śmiercią najbliżej sercu osoby. Nieważne, czy w wyniku choroby czy wypadku. Ona zawsze przychodzi za wcześnie.
„Kiedy odszedłeś” nie polecam i nie odradzam. Zakończenie pierwszego tomu
traktuję jako zamknięte i jeśli miałabym za jakiś czas wrócić do tej historii,
to tylko do jej początku.