Lubi zapach formaldehydu i chce
zostać patologiem. Teo nie jest zwyczajnym studentem – unika imprez, nie spędza
godzin w mediach społecznościowych, zamiast tego woli podręczniki medycyny.
Jego priorytety się zmieniają, gdy poznaje Clarice.
A
dziewczyna jest jego całkowitym przeciwieństwem. Odważna i przebojowa, studiuje
historię sztuki i pracuje nad swoim pierwszym scenariuszem filmowym. Prawdziwa
dusza towarzystwa. Często działa spontanicznie i nie przejmuje się konsekwencjami.
Nie jest zainteresowana Teo w takim stopniu, jakby on tego chciał. A przecież
są dla siebie stworzeni, Clarice musi tylko dać mu szansę pokazać się z jak
najlepszej strony, spędzić z nim trochę czasu. Nie może jej pozwolić odejść.
Nie tak po prostu. Musi… musi ją zatrzymać. W trochę inny sposób, niż zrobiłbyś
to ty czy ja. Bo chyba nie włożyłbyś mnie do walizki?
I to nie jest w tej historii
najbardziej zaskakujące. Największe wrażenie zrobił na mnie wstęp. Montes nie
mógł lepiej zacząć książki. Początek w stu procentach spełnia swoje zadanie.
Prezentuje styl autora, bardzo dobry zresztą, jest oryginalny, przyciąga uwagę
i przede wszystkim szokuje. Po kolejnych rozdziałach wiedziałam już, że mam do
czynienia z hybrydą, co uczyniło tę powieść jeszcze ciekawszą. Znalazłam w niej
elementy kilku gatunków – thrillera psychologicznego, kryminału i obyczajówki.
Ale to miłość jest tutaj tematem przewodnim. Największym atutem jest jej
niekonwencjonalny sposób przedstawienia. Dzięki niemu nie możemy mówić o
powielaniu schematów, lecz o atrakcyjnej formie. Przejawia się ona również w
zakończeniu, które jest nie do przewidzenia.
Widziałam zapowiedź „Dziewczyny w
walizce”, ale po raz pierwszy zetknęłam się z nią w magazynie „Pocisk”, gdzie
był udostępniony jej fragment. Pomyślałam wtedy, że ciekawym doświadczeniem
byłoby posłuchać ciągu dalszego, zamiast jak zwykle go przeczytać. Podświadomie
czułam, że historia ma potencjał i opowiedziana może tylko zyskać. Zawsze
lubiłam w filmach narrację z punktu widzenia psychopatycznego bohatera. Pozwalała
poznać tok jego rozumowania i od początku prześledzić rozwój dopiero rodzącej
się obsesji. Już wtedy wydawało mi się, że postać Teo jest wielowymiarowa i pod
analitycznym umysłem przyszłego lekarza, kryją się zaburzenia psychiczne. A gdyby
mi je zdradził prosto do ucha?
Nigdy wcześniej nie słuchałam
audiobooka. Trochę się bałam. Nie wiedziałam, czy dostatecznie się skupię, nie
pogubię w dialogach, zastanawiałam się też, ile godzin musiałabym na niego
poświęcić - niektóre książki to cegiełki. Wszystkie te obawy były niepotrzebne.
Zaczęłam spokojnie. „Dziewczynę w
walizce” pobrałam ze strony Audioteki na dysk komputera, założyłam słuchawki i
pozamykałam wszystkie okienka przeglądarki. Nie chciałam, by cokolwiek
rozpraszało moją uwagę. Usłyszałam Szymona Bobrowskiego i pamiętam, że przez
głowę przepłynęła mi myśl, że ma piękny głos. Zaraz potem doszła
kolejna: czyta wyraźnie, w idealnym tempie. Wstęp mnie tak zaskoczył, że aż
przewinęłam fragment. Musiałam się upewnić, że dobrze zrozumiałam! Początek
trwał około dziewięciu minut i w mojej ocenie była to długość w sam raz na
oswojenie się z nową formą. Kolejne rozdziały trwały od dziesięciu do piętnastu
minut, jeden miał dwadzieścia pięć. Po przesłuchaniu trzech plików wiedziałam,
że audiobook to opcja dla mnie.
Dlaczego? Byłam w pełni skupiona na
treści. Przygotowywałam śniadanie, jadłam je, piłam spokojnie herbatę, siedząc
w kuchni, malowałam się i czesałam, a w tym czasie poznałam kolejne części
historii – z telefonu. A najbardziej podobało mi się sprzątanie. Ustawiłam
odpowiednią głośność w smartfonie, położyłam go na stole i ani się obejrzałam,
a kuchnię i łazienkę miałam czystą, a przy tym ilość przesłuchanych rozdziałów
znacznie wzrosła. Zaoszczędziłam dużo czasu. Kolejny raz słuchałam o Teo przy
organizacji szuflad i szafek. Albo po prostu leżąc, zmęczona po całym dniu.
„Dziewczynę w walizce” czyta Szymon
Bobrowski i robi to fenomenalnie. Tak potrafi chyba tylko aktor – podkreślę to –
utalentowany. Nie zdawałam sobie sprawy, że samym tylko głosem można przekazać
tak wiele emocji. Smutek, radość i podekscytowanie to te podstawowe, ale
miłość? W sposobie, w jaki pan Bobrowski czytał imię Clarice zawierało się uczucie i wyidealizowanie, jakimi Teo darzył
tę postać. To z pozoru drobiazg, ale gdy się go słucha, to jest jak kadr w
filmie, najbliższy z planów – detal – który czasami jest najważniejszy. Oprócz tego usłyszałam
flirt w dialogu. Złość i zniechęcenie. Ale też pełne podekscytowania
rozmyślania, kiedy to niespodziewanie wpada nam do głowy pomysł i objawia się
kawałek po kawałku… a główny bohater był w tym czasie w Kościele. Ten fragment
był mistrzowski.
Nie doświadczyłabym tych wszystkich
emocji i nie poznała „Dziewczyny w walizce”, gdyby nie Audioteka. Serdecznie jej dziękuję za udostępnienie audiobooka do recenzji. A was zachęcam
do posłuchania, za darmo w tym miejscu początku powieści Raphaela Montesa.
Dowiecie się, co tak bardzo mnie w nim zachwyciło. Możecie też bezpłatnie
pobrać pierwsze pięćdziesiąt minut i przekonać się, czy ta forma książki jest
dla was.
0 comments