Jeśli jesteś brunetem albo
szatynem, masz na półce książki, nie palisz, a nieśmiałość nie jest twoją cechą
– to świetnie. A najlepiej, jakbyś jeszcze lubił gotować. Bo wiesz, u mnie z
tym średnio. A tak właściwie to słabo. Nawet bardzo.
To
nie tak, że kompletnie nic nie umiem, a czego się dotknę, to spalam. Mam garść
przepisów na obiady, których się trzymam, bo są sprawdzone i zawsze wychodzą
(czasami tylko muszę dosolić). Ich przyrządzenie nie zajmuje mi więcej niż pół
godziny – ma być szybko i smacznie. Problem pojawia się, gdy ktoś ma do mnie
przyjść. Przeglądam wtedy w myślach swój repertuar i nachodzi mnie smutna
refleksja, że jest biednie i raczej nie na randkę. Koleżanki przymkną oko,
pośmiejemy się i będzie okej, nie chodzi nam przecież o to, by się pokazać z
jak najlepszej strony. Co innego, gdy dopiero się poznajemy. I nie chcę wyjść
tylko na ładną dziewczynę w fajnej sukience, co ma dwie lewe ręce do gotowania.
Bo w końcu przez żołądek do serca, prawda czy fałsz?
A
to oni mnie uwodzą. Tym, jak swobodnie mówią, co dzisiaj mieli na obiad, a co
ugotują jutro. Żonglowanymi nazwami, wymienianymi przyprawami, proporcjami i
czasem pieczenia. Wyrażeniem na oko.
Albo do smaku. Samym ich widokiem
albo wyobrażeniem (najlepiej w mojej kuchni), jak kroją, a potem mieszają na
patelni sezonowe warzywa (a ja sączę wino i siedzę z nogą na nodze, czekam,
wącham, jem oczami). Chciałabym, żeby mówili: zapraszam cię na obiad, a nie pytali: co dla mnie ugotujesz? Bo to mnie przeraża. Chowając się za
uśmiechem, odpowiadam, że to będzie niespodzianka. Ale zaraz po powrocie do
domu dzwonię do koleżanek i proszę o rady na coś dobrego, ładnie prezentującego
się na talerzu, ale proszę, prostego.
A
potem przełączam kanał w telewizji i widzę 10-letnie dzieci, które przepasane
fartuchem, tworzą kulinarne arcydzieła. Słucham, co dodały i czym przełamały
smak potraw. Z podziwem patrzę, jak ugniatają ciasto i dekorują owocami już
upieczone. Ale widzę też, jak się stresują. Jak trzęsącymi rękami otwierają
olej i się nim oblewają, a potem płaczą – z bezsilności, złości i upokorzenia. Patrzę
i zastanawiam się, czy mimo talentu, powinny występować w programie, który
opiera się na konkurencji. Na pochwale i wyborze najlepszych, na przejściu
dalej i pożegnaniu się – z jury, widzami i marzeniami. Jak to na nie wpłynie? Porównuję
też swoje skromne umiejętności z tym, co zaprezentowały dzieci, tyle lat młodsze
ode mnie. I mi smutno. Zmieniam kanał.
Ale
też się uśmiecham. Gdy piję kawę z kolegami, ciepło kawiarni otula nas, a my
cieszymy się swoją obecnością i opowiadamy – trochę o tym i tamtym, co nam
wychodzi i nie. I gdy mówią, że lubią gotować, to podpytuję. A oni się nie
śmieją, tylko mówią: spróbuj, to nie jest trudne. I rzeczywiście, rosół wyszedł
mi świetny.
0 comments