Kamienicznik jest ucieleśnieniem najgorszych koszmarów
każdego wynajmującego. Skąpy, wścibski i odpychający, nie ma w sobie niczego,
co wzbudza sympatię lub zaufanie. A mimo to na jego pokoje nie brakuje
chętnych. Co takiego przyciągającego ma w sobie zaniedbana kamienica w
szemranej dzielnicy Londynu?
To miejsce przede wszystkim daje
schronienie – brak umowy najmu i płatność w gotówce sprawiają, że można z niego
w każdej chwili zniknąć i nie zostawić po sobie śladu. Z możliwości tej
postanowiła skorzystać Collette, uciekająca przed swoim poprzednim pracodawcą.
Kobieta szybko przekonała się, że w domu przy Beulah Grove 23 każdy ma
tajemnicę. Sąsiedzi unikają swoich spojrzeń, nie zadają pytań i najchętniej nie
otwieraliby nikomu drzwi. Jednak pewnej upalnej nocy muszą zawrzeć sojusz. Nie
wiedzą tylko, że wśród nich jest seryjny morderca i że ten wybrał już następną
ofiarę.
Alex Marwood
od samego początku wrzuca czytelnika na głęboką wodę. Przedstawia wątki kilku
osób, z których każda może być potencjalnym zabójcą, wszyscy bowiem mają coś do
ukrycia. Nie pomaga w tym ich dziwne zachowanie – niewpuszczanie nikogo do
pokoju, słuchanie od rana do wieczora „Walkirii” Wagnera czy ukryta kamera we
wspólnej łazience. Siedemdziesięcioletnia Vesta ma oczywiście coś z miłej,
starszej pani, jednak nie można jej zaszufladkować – wiele razy zaskoczyła mnie
ciętą ripostą i zdecydowanym działaniem. Młodziutka Cher jest wyjątkowo zaradna
i sprytna jak na swój wiek, a Thomas to gaduła, którego nikt nie chce słuchać.
Jest jeszcze Hossein, szarmancki i pomocny, milczący nauczyciel muzyki Gerard
oraz Collette – nowa mieszkanka kamienicy. Dom przy Beulah Grove 23 ma też
jeszcze jednego lokatora: czarnego kota o wdzięcznym imieniu Psychol.
„Zabójca z
sąsiedztwa” to przykład klasycznego kryminału, z zamkniętą przestrzenią i
określoną liczbą postaci. Alex Marwood postawiła na mnogość wątków i tylko dwa
powiązania między lokatorami: kamienicę oraz sojusz, który musieli zawrzeć. Od
samego początku uwagę zwraca realizm i znak naszych czasów: mieszkając ściana
przy ścianie, nie wiemy, kto tak naprawdę śpi po drugiej stronie. Nawet jeśli
znamy jego nazwisko, zawód i imiona dzieci, nie wiemy nic więcej, w większości
przypadków nawet nie przestąpiliśmy czyjegoś progu. Odkąd nie musimy pożyczać
szklanki cukru, więzi między sąsiadami znacznie się osłabiły. I na tym właśnie
fundamencie Marwood zbudowała swoją powieść. Okazuje się bowiem, że bardzo
łatwo można się wtopić w tłum i bezkarnie realizować swój morderczy plan.
Autorka
zdecydowała się też stworzyć nietuzinkową postać mordercy. Jego modus operandi niczym szczególnym się nie
wyróżnia, ale to, co robi z ciałem ofiary, jest równocześnie fascynujące i
obrzydliwe. Uważam, że już tylko z tego powodu warto sięgnąć po „Zabójcę z
sąsiedztwa”, bo nigdzie indziej o tym nie przeczytacie. Trzeba też dodać, że
Marwood dość szybko odkrywa karty – tożsamość sprawcy znamy na długo przed
końcem książki. Dzięki temu zabiegowi moja ciekawość co do dalszych wydarzeń
tylko wzrosła. I nie zawiodłam się – zwroty akcji tylko potęgowały napięcie.
„Zabójca z
sąsiedztwa” to druga książka Alex Marwood, brytyjskiej dziennikarki piszącej
pod pseudonimem. Za swój debiut, „Dziewczyny, które zabiły Chloe”, autorka
zdobyła nagrodę imienia Edgara Allana Poe. Druga książka nie powtórzyła tego
sukcesu, ale i tak warto ją poznać.
Recenzja ukazała się na
Portalu Kryminalnym.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję: