Chyba każdy z nas miał w życiu taki
czas, kiedy pozornie nic się nie działo. Jeden dzień był podobny do drugiego,
bez ciekawych zdarzeń czy spontanicznych akcji. Jednak na dłuższą metę może to
być szkodliwe. Dlaczego? Opowiem wam o tym na przykładzie Niny.
Gdyby
ktoś ją zapytał, co będzie robiła w środę czy w piątek, zawsze odpowiedziałaby
to samo. Pojedzie do pracy, a potem odwiedzi mieszkańców pensjonatu. Wróci do
domu i… i tyle. Żadnego spotkania z przyjaciółmi, kina, spaceru, nie
wspominając już nawet o imprezie. Przyzwyczaiła się, tak jej dobrze i już. Rutyna,
chociaż lubiana, nie może trwać wiecznie. Nina dowiaduje się, że odziedziczyła
kamienicę w samym centrum Lwowa. Podróż do Ukrainy przyniesie wiele pytań. Jaką
historię kryje w sobie ten dom, w jaki sposób losy primabaleriny łączą się z
jej własnym i czy może zaufać Michaiłowi?
Jeżeli
regularnie tutaj zaglądacie, to wiecie, że omijam powieści obyczajowe. Nigdy
mnie do nich nie ciągnęło. Kojarzą mi się z problemami miłosnymi, perypetiami
rodzinnymi, a niekoniecznie o tym chciałabym czytać. „Primabalerina” zachęciła
mnie okładką i zapowiedzią Lwowa, jako miejsca nieznanego Ninie, a przez to
tajemniczego. W tego typu książkach przydałoby się lubić główną bohaterkę. Nie
ma bowiem zbrodni do wyjaśnienia, seryjnego mordercy na wolności, czyli tego,
co każe zostać i przewracać kartki. A mnie ona denerwowała. Przez kilkanaście
stron, o ile nie więcej, zastanawiała się, czy powinna wyjechać z Krakowa. Zachowywała
się jak młoda dziewczyna, a nie trzydziestokilkuletnia kobieta. Rozumiem, że
przewidywalność daje bezpieczeństwo, ale jak długo można się wzbraniać przed
zmianą? Mówimy przecież o kamienicy na własność! Nie chcielibyście jej
zobaczyć, skorzystać z okazji, by poznać inne miasto i kulturę? Irytujące stało
się też ciągle powtarzanie tego, jak bardzo Nina jest ładna i atrakcyjna,
chociaż nie podkreśla tego ubraniem (kryje się pod nim i postarza). Każda z
drugoplanowych postaci jest nią zachwycona, widzi same zalety, nie wymienia
jednak żadnych wad. Autorka mogła o tym wspomnieć tylko raz albo dwa, wystarczyłoby
w zupełności.
Przeciwieństwem
Niny są jej przyjaciele. Jednym z nich jest Igor – sympatyczny, otwarty,
spontaniczny, kochający podróże. Jak się później dowiadujemy, jest gejem. Mam
wrażenie, że wątek homoseksualny został wprowadzony trochę na siłę. Ta kwestia poruszona
jest tylko raz. Nic nie wnosi. Cassandra Clare w serii „Dary Anioła” tak
delikatnie i sprawnie opisała relację męsko-męską, że ten paring ma wielu
fanów. Co więcej, pocałunkiem w ostatnim odcinku serialu „Shadowhunters”
emocjonowali się niemal wszyscy i to w jak najbardziej pozytywnym sensie. W
„Primabalerinie” homoseksualizm Igora pomaga Ninie odkryć w niej kobietę –
doradza jej jako facet, ale bez podtekstu seksualnego.
To
ciepła opowieść o tym, by się nie bać i czerpać z życia pełnymi garściami. Nie
zawiodą się fani miłości z przeszkodami, bo taka pojawia się i tutaj. Na
relacji Niny z Michaiłem cieniem kładzie się scena przewidywalna i schematyczna
(oglądałam kiedyś telenowele), co pozbawiło dalszą akcję napięcia. Jestem też
zawiedziona przedstawieniem Lwowa. Dostałam raptem fontannę z rynku z
mitologicznymi postaciami i kilka regionalnych potraw. To za mało. Nie chciałam
nazw ulic co linijkę, bo po co. Ale zamiast ogólnych zdań mile widziałabym
konkret.
Książkę wygrałam w
konkursie organizowanym przez Lustro Rzeczywistości.
0 comments