Był późny wieczór, gdy skończyłam
czytać „Igrzyska Śmierci”. Pamiętam, że następnego dnia miałam rano zajęcia i
wiedziałam, że nie powinnam zaczynać drugiego tomu. Pomyślałam, że tylko
zerknę, przejrzę, zobaczę… bo muszę, po prostu muszę wiedzieć, co będzie dalej!
A przecież nie wolno podglądać. Miałam to gdzieś, gdy o czwartej rano
odkładałam „Kosogłosa” na półkę. Mimo piekących ze zmęczenia oczu, jeszcze
długo nie mogłam zasnąć.
Jako
zwycięscy Głodowych Igrzysk, Katniss i Peeta są bogaci i sławni. Nie są jednak
bezpieczni. Przeciwstawiając się na arenie Kapitolowi, zakpili z władz i
nieświadomie stali się symbolem buntu. Mieszkańcy dystryktów przekazują sobie
znak kosogłosa, a ich nastroje są coraz bardziej wzburzone. Zdaje się, że
wystarczy tylko gest lub zdanie, a rewolucja wybuchnie na dobre. Prezydent Snow
jest wściekły i rządny zemsty. Jubileuszowe 75. Głodowe Igrzyska zapowiadają
się więc wyjątkowo brutalnie. Podczas Turnee Zwycięzców Katniss obserwuje tłum
i jest coraz bardziej przerażona. Uświadamia sobie bowiem, że razem z Peetą odegrają
najważniejsze role.
Serie
mają to do siebie, że zazwyczaj pierwszy tom jest najlepszy. Po niego sięga się
najczęściej i czyta wielokrotnie, zaś kolejne części traktuje się po macoszemu.
Najlepszym autorom udaje się jednak sprawić, by kontynuacja była równie dobra,
a nawet jeszcze lepsza. Do tej grupy mogę już zaliczyć Suzanne Collins. „W
pierścieniu ognia” trzyma w napięciu i wciąga tak, że zapomina się o całym
świecie. Nawet przy drugiej lekturze. Ostatnio, jadąc pociągiem, prawie
przegapiłam swoją stację. Sami widzicie, fabuła jest niesamowicie ciekawa. W
dodatku chwilami przyprawia o nieprzyjemne dreszcze. Kapitol jest jeszcze
bardziej wyrachowany i okrutny, tym razem nie ma mowy o jakimkolwiek
odstępstwie od reguły. Katniss razem z Peetą na zawsze zapisali się jako główni
wrogowie władz, z którymi trzeba coś zrobić. Podporządkować sobie, zastraszyć
lub skutecznie uciszyć. Sytuacja w dystryktach pogarsza się z każdym dniem, co
możemy zaobserwować podczas Turnee. Dobrze było poznać nastroje i fragment z
życia społeczności innej niż Złożyska. A wnioski, do jakich doszłam, bardzo
mnie zdziwiły. Że już nie wspomnę o zwrocie akcji, który przyprawił mnie o
ciarki. Dosłownie czułam, jak jeżą mi się włosy. To po prostu była masakra.
Katniss
Everdeen to bohaterka, o której czyta się z przyjemnością. Jest niesamowicie
odważna, silna psychicznie i wytrzymała, z silnym instynktem przetrwania.
Emocje trzyma na wodzy, nawet w ekstremalnie ciężkiej sytuacji potrafi myśleć rozsądnie
i szybko podjąć decyzję. Nie w głowie jej romanse, to nie typ postaci, która będzie
wzdychała i przeżywała swoje uczucia przez kilka kolejnych stron. Katniss, to
dziewczyna, która igra z ogniem. Udział w Głodowych Igrzyskach musiał jednak odcisnąć
piętno w jej świadomości. Na szczęście, Collins opisała te zmiany bardzo
subtelnie, czytelnik poznaje je stopniowo. I nie zmieniłam swojego zdania,
nadal uwielbiam Everdeen. Cieszę się też z emocji, które zaczęły się u niej
pojawiać wobec Peety. Nie
kryję bowiem tego, że nie lubię Gale’a. Jak dla mnie jest piątym kołem u wozu i tylko
wprowadza zamieszanie. Wiem, że gdyby nie on, Katniss nie byłaby tym, kim jest
i wiele mu zawdzięcza, ale nie rozumiem zachwytów pod jego adresem. W czym jest
taki fajny? W pięknej buźce i temperamencie? A gdzie miejsce na
rozwagę, chłodną kalkulację i analizę konsekwencji działań? A to cechy Peety
Mellarka. Jest Inteligentny, sprytny, sympatyczny i zabawny, to też dobry
strateg i mistrz słowa. Potrafi sterować tłumem, poruszyć go i jednym zdaniem
odpalić bombę. Niesamowicie podoba mi się jego oddanie i lojalność wobec
Katniss. To dla mnie ważniejsze niż buntownicza natura. Tak, jestem team Peeta.
0 comments