Nie lubię deszczu. Ani liści, które
są zdradziecko śliskie, błota i kałuż. Nie chcę poranków, kiedy zamiast słońca,
za oknem widzę szarość i mgłę. Nie lubię też szalika, a nawet swoich włosów,
które od wilgoci w powietrzu wykręcają się na wszystkie strony. Zimą chociaż są
święta. Jesień nie daje mi nic. Tylko szpetną aurę.
Za to Lublin zdaje się oddychać. Tak jakby przez całe wakacje wstrzymywał oddech i nagle zaczerpnął głęboko tchu. Te same ulice, które przez lato świeciły pustkami, teraz są pełne życia. Wieczorami, które zapadają coraz szybciej, staje się ładniejszy. Podobają mi się światła miasta i to, że dzięki nim jest bardziej tajemniczy. Nie przeszkadzają mi wzniesienia, pagórki wręcz, które pokonuję w drodze na uczelnię. Z Placu Zamkowego przechodzę w uliczki przedwojennej dzielnicy żydowskiej i znajduję się w zupełnie innej części Lublina niż przez ostatnie cztery lata. Mimo to wiem, że zimą wybiorę komunikację miejską. Jak miałabym nie zjechać na dół, kiedy chodnik pokryje lód?
Nigdy
nie lubiłam wstawać rano, ale jesienią jest to jeszcze trudniejsze. Gdy słyszę
deszcz bębniący o parapet, opuszczenie łóżka to ostatnie, czego chcę. Staram się
więc poprawić sobie nastrój już w kuchni. Piję zieloną herbatę w ulubionym
kubku. A gdzieś między śniadaniem a malowaniem rzęs, układam plan dnia. Połowy
punktów i tak nie skreślę. Mam ten problem, że notorycznie marnuję czas. Zamiast
skupić się przez godzinkę lub dwie i mieć z głowy naukę, mnie zawsze wychodzą
cztery. Wszystko oczywiście przez Facebook i Instagram („zajrzę na chwilę”). Chyba
naprawdę będę musiała schować telefon do szuflady… Gdy tak się zastanawiam, co
mam zrobić, staram się też nie zapomnieć o sobie. Na koniec dnia powinno na
mnie czekać coś miłego jak książka czy serial. Dbam też o miejsce pracy, ma być
przede wszystkim posprzątane i funkcjonalne: kolorowe długopisy i karteczki mają
być pod ręką. Okładki zeszytów dobieram tak, by przyjemnie mi było je otwierać.
W tym roku oba kupiłam w Biedronce. Gdybym mogła, przyniosłabym ich do domu
więcej, takie były ładne.
Pewnie
jeszcze się przeziębię. Infekcje wirusowe to przecież norma w
tym okresie. Wokół będzie tyle kichających i kaszlących osób, że nie ma opcji,
by mnie to ominęło. Zacznie się łykanie witaminy C i rozpuszczanie saszetek ze
środkiem przeciwgorączkowym. Apteki już teraz gromadzą zapasy. I chociaż życzę
przemysłowi farmaceutycznemu jak najlepiej, to sama nie chciałabym zasilić szeregu
ich pacjentów.
Jesienią
najchętniej w ogóle nie wychodziłabym z domu. Zamiast tego wolałabym czytać i
oglądać to wszystko, na co zwykle nie mam czasu. Mogłabym się nawet uczyć.
Naprawdę. Czekam więc, aż ta szpetna pora roku minie.
Tytuł to cytat z piosenki zespołu Hey - „Byłabym”
0 comments