„Jedno ciepłe słowo jest czasem warte miliony: PRAWDZIWA PRZYJAŹŃ jeszcze więcej.” Kartę z takim napisem dostałam lata temu od przyjaciółki i cały czas noszę ją w portfelu. Przyjaźń jest dla mnie bardzo, bardzo ważna w życiu. Uważam jednak, że w wersji damsko-męskiej nie istnieje. Prędzej czy później jedna ze stron się angażuje, a wtedy nie można już mówić o przyjaźni. O niej właśnie opowiada „Love, Rosie”.
Ekranizację
oglądałam w grudniu. Byłam pod wrażeniem historii, pięknych zdjęć i gry
aktorskiej. Obserwowałam w Internecie rosnącą popularność książki i nawet ze
względu na samą okładkę chciałam ją mieć. W końcu po czterech miesiącach stoi u
mnie na półce. Przeczytana.
„Love,
Rosie” to niezwykle ciepła i emocjonalna opowieść o przyjaźni Rosie Dunne i
Alexa Stewarta. Znają się od dzieciństwa i zawsze byli nierozłączni. Dużą próbą
jest dla nich przymusowa przeprowadzka Alexa z Irlandii do Ameryki. Czy ich
szczególna więź przetrwa? I czy mogłaby zmienić się w miłość, gdyby los ułożył
się trochę inaczej? Książka opowiada też o marzeniach i krętej, czasem długiej
drodze do ich spełnienia.
„Dlaczego ludzie przestają w siebie wierzyć? Dlaczego pozwalają, aby ich życiem rządziły fakty, liczby – wszystko, tylko nie marzenia?
Teraz znów się zmieniłam. Nie ma rzeczy niemożliwych, Alex. Spełnienie marzeń było cały czas na wyciągnięcie ręki. Po prostu nie sięgałam wystarczająco daleko.”
Tytuł
jest w pełni zrozumiały, gdy otworzymy książkę i zobaczymy same listy i
e-maile. Nie spodziewałam się, że powieść epistolarna może dorównać tradycyjnej
historii. Autorce udaje się w korespondencji przedstawić relacje bohaterów,
wydarzenia z ich życia i towarzyszące im emocje. Uśmiechałam się wiele razy, bo
Rosie jest zabawna, a Alex nawet po latach pisze „wjem”, zamiast „wiem”. To
rozbrajające. Moją sympatię zyskała też Ruby za dystans do siebie i wszystkie
rady, jakie dała Rosie. Postacie mają swoje życiorysy, cechy charakterystyczne,
są całkiem wyraziste, jak na taką formę literacką.
Mam
tendencję do oceniania wątków przyjaźni w książkach. Jak dotąd najbardziej
spodobała mi się ta z
„Harry’ego Pottera”
i
„Darów Anioła”. W obu przypadkach
bohaterowie bez wahania robili wszystko dla swojego przyjaciela, wiernie mu
też towarzyszyli. Cecelia Ahern pokazuje, że przyjaźń może przetrwać wiele. I nie
trzeba mieć ze sobą kontaktu codziennie, ani na żywo, by wiedzieć, by mieć
pewność, że zawsze można liczyć na drugą osobę. Zawsze. I to jest piękne.
6 comments
Lubię powieści Ahern, są takie ciepłe i optymistyczne, więc tę na pewno też przeczytam. Poza tym podoba mi się epistolarna konstrukcja, no i przyjaźń, to piękny temat :-)
OdpowiedzUsuńŚliczne zdjęcie, czy w tle jest zamek w Krasiczynie?
Zachęcam, warto przeczytać ;) a ja muszę zapoznać się z innymi książkami Ahern, na pierwszy ogień wezmę ''Kiedy cię poznałam''.
UsuńDziękuję bardzo ;) a zdjęcie jest zrobione w Lublinie ;)
A do mnie przed chwileczką zapukał listonosz i przyniósł nową powieść autorki:) Love Rosie bardzo mi się podobała, tylko tytuł bym zostawiła stary:)
OdpowiedzUsuńKoniecznie muszę się zapoznać z jej innymi książkami, tę nową przeczytam w pierwszej kolejności. Życzę miłego czytania i czekam na recenzję ;)
UsuńWjedziałam, że ci się spodoba :D :D :D
OdpowiedzUsuńSerdecznie polecam Ci "Porę na życie" tej autorki, możesz zostać mile zaskoczona i być może pokochasz Ahern tak jak ja ;)
OdpowiedzUsuń