Produkcje amerykańskie mają to do
siebie, że główny bohater poradzi sobie zawsze, nawet w najgorszej sytuacji.
Chłodno kalkuluje, wpada na błyskotliwy, często ryzykowny pomysł i z sukcesem
go realizuje. Czy dotyczy to też książek?
Załoga
Aresa 3 jest na Marsie zaledwie kilka dni, gdy ich misję przerywa burza
piaskowa. Jest tak gwałtowna, że astronauci muszą wrócić na Ziemię. Podczas
ewakuacji antena jednemu z nich przekuwa skafander. Wszyscy są przekonani, że
Mark Watney nie żyje – wskazują na to odczyty biologicznie. Pogrążeni w żałobie
unoszą się w atmosferę. Kilkanaście godzin później astronauta odzyskuje
przytomność. Szybko się orientuje, że został na Marsie sam. Bez łączności ze
statkiem ani NASA. Wie, że dzięki Habowi przeżyje trzydzieści jeden dni. Jego
jedyną szansą jest misja Aresa 4, ale dopiero za kilka lat.
Muszę
się wam przyznać, że to pierwsza powieść science-fiction, jaką miałam okazję
przeczytać. I nie sięgnęłabym po nią nigdy, gdyby nie ekranizacja. Raz, że
dostała kilka nominacji do Oscara, a dwa – gra w niej Matt Damon. Zachęciły
mnie tez pozytywne opinie koleżanek. W myśl zasady, że najpierw książka, potem
film, zaczęłam od lektury.
To
drugi tytuł od czasów szkoły podstawowej, w którym nużyły mnie opisy
(zaszczytne miejsce zajmuje „W pustyni i w puszczy” Henryka Sienkiewicza). Nie
dotyczą one jednak flory i fauny, ale techniki. Andy Wair tłumaczy, w jaki
sposób Watneyowi udało się przeżyć. Mimo ze podaje fachową wiedzę w możliwie
prosty i przystępny sposób, dla mnie nadal była poza zasięgiem. Dość
powiedzieć, że w szkole nie rozwiązałabym zadania z figurą przestrzenną bez jej
narysowania. Jak już się możecie domyślić, fizyka to zbyt duże wyzwanie dla
mojej wyobraźni. A jednak przeczytałam „Marsjanina” do końca.
Głównym
atutem książki jest humor. Żartobliwe komentarze Watneya zrównoważyły naukowe
opisy i sprawiły, że całość mimo wszystko czytało się lekko. Pomogła w tym równolegle
prowadzona narracja – wpisy w dzienniku i perspektywa NASA. Ta druga regulowała
poziom napięcia. Pod koniec ciężko się było oderwać, tak komplikowały się
sprawy. Przez moment zastanawiałam się nawet, czy historia skończy się tak, jak
sądziłam. Czy w tej sytuacji możliwe jest szczęśliwe zakończenie?
„Marsjanin”
to książka dla każdego. Dla fana powieści obyczajowej i fantastyki. Jestem
pewna, że polubicie Watneya - zabawnego i błyskotliwego astronautę-botanika. Choć
akcja dzieje się w bliskiej przyszłości, czytelnik ma wrażenie, jakby mogła się
wydarzyć tu i teraz. Andy Wair opowiada bowiem nie tylko o samotnych zmaganiach
jednostki z losem, ale też o naszym społeczeństwie i jego naturalnej chęci niesienia
pomocy.
0 comments